W sobotę 10 października 1942 r. niemieckie władze okupacyjne rozpoczęły likwidację tzw. dużego getta w Ostrowcu Świętokrzyskim. W połowie 1942 r. w wyniku przesiedleń z innych miejscowości, między innymi z Sandomierza, w getcie w Ostrowcu przebywało około 15-16 000 osób pochodzenia żydowskiego. Likwidację rozpoczęto wieczorem od otoczenia terenu getta przez Policję Bezpieczeństwa, SS, Policję Porządkową, Polską Policję Generalnego Gubernatorstwa oraz oddziały pomocnicze złożone z Litwinów i Ukraińców.
Następnego ranka rozpoczęto przesiedlenia i segregację. Wszyscy niezatrudnieni Żydzi mieli zgromadzić się na Rynku, a posiadający karty pracy na placu Floriana, nieopodal Urzędu Pracy. Silnych i młodych pozostawiono na miejscu, zaś starszych, chorych i dzieci przeznaczono na zagładę. Skierowani do wywiezienia, pod nadzorem, kolumnami zostali przeprowadzeni na stację kolejową. Tam czekały transporty do obozu zagłady w Treblince. Deportacje odbyły się w trzech dużych grupach i trwały kilka dni. W Treblince zginęło ponad 11 000 Żydów z ostrowieckiego getta. Około 1500 osób, które były w stanie udowodnić swoje zatrudnienie zostało odesłanych do pracy.
W czasie przygotowań do zorganizowanej eksterminacji, którą sami Niemcy nazywali „akcją”, setki Żydów zostało zastrzelonych w najróżniejszych okolicznościach – podczas zbiórek, segregacji czy w trakcie przemarszu na stację kolejową. Ich ciała palono, a pozostałości grzebano w masowych grobach na cmentarzu żydowskim. Dla pozostałych przy życiu Żydów, głównie przymusowych pracowników obozów pracy, utworzono getto szczątkowe. W ciągu jednego dnia otoczono je drewnianym ogrodzeniem. Niektórzy kontynuowali pracę w fabrykach niemieckich, inni mieli porządkować teren dawnego getta. Podobne „akcje” miały miejsce w tym samym czasie w mniejszych, sąsiednich miejscowościach – w Denkowie, Ćmielowie i Kunowie.
Do dzisiaj zachowało się niewiele przekazów pozwalających dokładnie odtworzyć przebieg wydarzeń. Jedyne co wyłania się wyraziście z tych dni to nieprawdopodobne połączenie zaplanowanej, metodycznej operacji z wynaturzonym, niekontrolowanym bestialstwem. Warto przytoczyć fragment jednej relacji, niewielki fragment wspomnień z dni które nawet w kontekście wojny i okupacji zdają się dziś czymś niepojętym:
„[…] Wszystkim Polakom, którzy tu [Rynku] mieszkali było zapowiedziane i napisane, że nie wolno przez ten czas wychodzić. Musieliśmy siedzieć w chałupie. Na kirkucie się to działo. Przyprowadzali, strzelali, dół był z wapnem. Tych trupów układali w stosy, a potem czymś ich polali i myśmy patrzyli, a to tak się, jakby szło, jakby szło. Mówiliśmy – Jak to jest?! […] To był taki ogromny stos, to było nie do opisania. Jęki, krzyki, tam nie wszyscy byli martwi. Nam skóra cierpła. Baliśmy się w ogóle wyjść. Kogo zobaczyli, to strzelali bez ostrzeżenia. A ta kupa tak się zmniejszała, zmniejszała. Nie wiem, czym to polali. Baliśmy się nawet potem pójść i zobaczyć. Ale po dwóch dniach czy trzech, jak nam nie wolno było chodzić, to to znikło. Tak kupa ciał. Ale to było, dziecko, straszne!”.
(cytat za: https://koloniarobotnicza.wixsite.com/)