Karabin Enfield Pattern wz. 1858 Naval Rifle

W kolejnej odsłonie Zabytku Miesiąca sięgniemy znów do naszej „zbrojowni”. Tym razem będzie to karabin z wielce tajemniczą historią.

Z początkiem 2 połowy XIX wieku armia brytyjska rozpoczęła masowe wprowadzanie broni z gwintowaną lufą. Była to modernizacja rewolucyjna i spotkała się z pewnym oporem konserwatywnie nastawionej generalicji. Fakt, że karabiny te miały nie tylko większy zasięg (do 1000 m), ale były w porównaniu z muszkietami o wiele celniejsze, wymusił nowy element szkolenia żołnierza – naukę celowania. Pierwszym systemem „gwintowanym”, w który miały być uzbrojone wszystkie rodzaje armii, był ładowany odprzodowo Enfield Pattern wz. 1853. Ponieważ sprawdził się w siłach lądowych, opracowano odmianę dla najważniejszego elementu brytyjskiej potęgi imperialnej, czyli marynarki. Tak narodził się Enfield Pattern wz. 1858 Naval Rifle.

Zachowany w naszym Muzeum egzemplarz Enfield`a 1858 nie jest wytworem brytyjskiego producenta, czyli Royal Small Arms Factory, a jego naśladownictwem. Od oryginału różni go kilka bardzo istotnych szczegółów. Nie posiada celownika, a jedynie muszkę. Jego długość całkowita wynosi 114 cm, a więc jest dłuższy o prawie 2 cm. Ma też inny sposób chowania stempla. Jednak najbardziej istotną różnicą jest brak gwintowania lufy co sprawia, że nie posiada najważniejszej zalety pierwowzoru – jego celności. Zamek kapiszonowy, oparty na systemie Lorenz M1854, nie ma na blasze zamkowej żadnych znaków producenta i najprawdopodobniej też jest „nieautoryzowaną” produkcją. Karabin ten, podobnie jak oryginalny Enfield, prezentuje się bardzo surowo. Drewniane łoże, pomalowane na ciemny brąz i czarna stalowa lufa tworzą niemal jednolitą bryłę pozbawioną jakichkolwiek zdobień. Jedynymi wyróżniającymi się elementami są wykonane z mosiądzu bączki oraz zawijane wąsy osłony spustu.

Nie wiadomo kto i dla kogo wykonał ten egzemplarz. Pewnym tropem może być historia związana z próbą zakupienia karabinów Enfield przez Rząd Narodowy w czasie Powstania Styczniowego. Choć zachowane dokumenty poświadczają podpisanie z Anglikami umów na zakup kilku tysięcy karabinów, to nie wiadomo ile i czy w ogóle dotarły one na ziemie polskie. Bardzo możliwe, że na podstawie kilku przemyconych egzemplarzy wykonywano bardziej lub mniej udane kopie. I nie byłoby to niczym wyjątkowym. Zjawisko nielicencjonowanego kopiowania broni, zwłaszcza w XIX wieku, było powszechne i świadczyło o wysokich walorach danego oręża.

Opr.: Ł. Wójcik

To top